Widzę, że praca się przyjęła, więc pozwolę sobie napisać parę słów o okolicznościach jej powstania.
Zdjęcie wykonałem 4 lata temu podczas trekkingu w Górach Kastylijskich, akuratnie włócząc się po skalistym, surowym paśmie Sierra de Bejar. Po zdobyciu najwyższego szczytu tego masywu, Canchal de la Ceja (2429 m n.p.m.), zacząłem zbiegać w kierunku doliny, pozaszlakowo skracając sobie drogę. Był maj, po zalegających jeszcze płatach śniegu przemykały jaszczurki - co wydawało mi się dość niezwykłym widokiem. Ale naprawdę oniemiałem, kiedy ujrzałem pod sobą rozpłaszczoną na kamieniach krowę, a właściwie - jak się okazało - samą skórę i szkielet z kręgosłupem przygniecionym kamieniem (można odnotować na focie po lewej). Widok bardzo smutny, ale też groteskowy i fascynujący na swój sposób. Nie wiem co przyszło do łba zwierzęciu, że zdecydowało się opuścić położone znacznie niżej bezpieczne pastwiska, by powędrować przez skaliste pustkowia podchodząc niemal pod wierzchołek, ani jak wielki pech sprawił, że oberwało koziołkującym po zboczu głazem. Na pewno szczątki musiały tam trochę leżeć - mrówki wyczyściły je do gołej kości. Góry z takiej kategorii, że pies z kulawą nogą się nie zapuszcza, do tego poza szlakiem, więc być może byłem pierwszą osobą, która świadkowała tej cichej tragedii. I pewnie zwłoki nieszczęsnej krówki pozostały tam dalej, stopniowo utylizowane przez naturę.
Zdjęcie wykonałem 4 lata temu podczas trekkingu w Górach Kastylijskich, akuratnie włócząc się po skalistym, surowym paśmie Sierra de Bejar. Po zdobyciu najwyższego szczytu tego masywu, Canchal de la Ceja (2429 m n.p.m.), zacząłem zbiegać w kierunku doliny, pozaszlakowo skracając sobie drogę. Był maj, po zalegających jeszcze płatach śniegu przemykały jaszczurki - co wydawało mi się dość niezwykłym widokiem. Ale naprawdę oniemiałem, kiedy ujrzałem pod sobą rozpłaszczoną na kamieniach krowę, a właściwie - jak się okazało - samą skórę i szkielet z kręgosłupem przygniecionym kamieniem (można odnotować na focie po lewej). Widok bardzo smutny, ale też groteskowy i fascynujący na swój sposób. Nie wiem co przyszło do łba zwierzęciu, że zdecydowało się opuścić położone znacznie niżej bezpieczne pastwiska, by powędrować przez skaliste pustkowia podchodząc niemal pod wierzchołek, ani jak wielki pech sprawił, że oberwało koziołkującym po zboczu głazem. Na pewno szczątki musiały tam trochę leżeć - mrówki wyczyściły je do gołej kości. Góry z takiej kategorii, że pies z kulawą nogą się nie zapuszcza, do tego poza szlakiem, więc być może byłem pierwszą osobą, która świadkowała tej cichej tragedii. I pewnie zwłoki nieszczęsnej krówki pozostały tam dalej, stopniowo utylizowane przez naturę.